No cóż, skończyłam czwartą już książkę Krzysztofa Środy parę minut temu. Nie czytałam chronologicznie, ostatnia przeczytana przeze mnie książka jest debiutem Autora. Wiedziałam już więc czego się mniej więcej spodziewać i nie zaskoczył mnie fakt braku wyraziście egzotycznej zamorskiej podróży. Kaukaz, Madera, Korsyka nie są celem pomimo tego, że na Kaukaz się Autor wybierał, ale tam jednak nie dotarł; na Maderę też raczej nie wyruszy, bo „nawet gdybym się [na Maderę] wybierał, jaką mam szansę tam się znaleźć, skoro dotąd nie udało mi się dotrzeć do Krynek?” Na Korsyce owszem był, ale ogląd tej wyspy jest mocno specyficzny i bardziej związany z ułomnością pamięci.
Podtytuł książki brzmi „Prywatny przewodnik po różnych stronach świata" i tak faktycznie jest. Autor wodzi nas po swoich indywidualnych ścieżkach skojarzeń w sposób czarująco leniwy, uwodzi uważnymi opisami miejsc dość przaśnych, ale i pięknych, łagodnie i delikatnie zdradza nam tajemnice rybich wędrówek.
„Różne strony świata” mogą być bliższe i dalsze, u Środy są częściej bliższe niż dalsze, bo przecież „jeśli nawet świat zawiera w sobie jakąś zagadkę, której zrozumienie jest naszym powołaniem, podróż nie jest chyba właściwym sposobem na jej odkrycie. Jeśli bowiem taka zagadka istnieje, powinna być w tym samym stopniu dostępna bądź niedostępna, z każdego miejsca na ziemi.”
Polecam tę kołyszącą i uspokajającą prozę, usianą czarująco chimerycznymi z lekka ironicznymi, często również żartobliwymi refleksjami.